Wrocław został włączony w granice Polski dopiero w 1945 r., po zakończeniu II wojny światowej. Zapewne niewielu z żołnierzy Armii Krajowej, walczących o niepodległość swojej ojczyzny, przypuszczało, że to właśnie stolica Dolnego Śląska po zakończeniu walk stanie się dla nich miastem szczególnym.
70 lat temu, 14 lutego 1942 r., rozkazem Naczelnego Wodza Polskich Sił Zbrojnych gen. Władysława Sikorskiego Związek Walki Zbrojnej został przemianowany na Armię Krajową. Jeszcze podczas trwania wojny miały miejsce pierwsze kontakty AK z Wrocławiem - m.in. w 1943 r. członkowie grupy bojowej Kedyw o kryptonimie „Zagra-lin”, pod dowództwem kpt. Bernarda Drzyzgi, dokonali brawurowej akcji sabotażowej na Hauptbahnhof w niemieckim Breslau (do dzisiaj o tym wydarzeniu przypomina tablica pamiątkowa wmurowana w budynek Dworca Głównego). Jednak ze zrozumiałych względów dopiero po ustaniu działań wojennych losy miasta i bohaterów Polskiego Państwa Podziemnego splotły się na stałe.
Armia Krajowa została rozwiązana 19 stycznia 1945 r. Ostatni dowódca AK, gen. Leopold Okulicki, w swoim ostatnim rozkazie pisał: „Dalszą swą pracę i działalność prowadźcie w duchu odzyskania pełnej niepodległości Państwa i ochrony ludności polskiej przed zagładą. Starajcie się być przewodnikami Narodu i realizatorami niepodległego Państwa Polskiego. W tym działaniu każdy z Was musi być dla siebie dowódcą. W przekonaniu, że rozkaz ten spełnicie, że zostaniecie na zawsze wierni tylko Polsce oraz by Wam ułatwić dalszą pracę - z upoważnienia Pana Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej zwalniam Was z przysięgi i rozwiązuję szeregi AK”. Żołnierze mogli interpretować ten rozkaz dwojako – walczyć z sowieckim okupantem z bronią w ręku albo włączyć się w odbudowę zniszczonego wojną kraju na tyle, na ile pozwalały nowe realia.
Truizmem jest stwierdzenie, że żołnierze AK łaknęli spokoju co najmniej w takim samym stopniu, jak inni przedstawiciele wyniszczonego wojną społeczeństwa. Chwile wytchnienia pomiędzy wojenną zawieruchą a narastaniem stalinowskiego terroru tak wspomina Maria Urbaniec-Downarowicz, ps. „Myszka” – mieszkająca we Wrocławiu uczestniczka Powstania Warszawskiego: „W 1946 roku resztki batalionów »Zośka« i »Parasola« miały załatwione zimowisko w Karpaczu. Jeździliśmy na nartach – ja się dopiero uczyłam. To był jeden z najmilszych okresów w moim życiu. Był z nami Janek Anoda – wprowadzał tyle radości, tyle humoru! Wszyscy byliśmy pokaleczeni psychicznie, każdy z nas kogoś stracił, każdy z nas miał przeżycia, z którymi musiał się jakoś… pogodzić, jakoś ustawić na nowo do życia. Przeżyliśmy tam Boże Narodzenie i Nowy Rok. Przyjechał do nas na ognisko „Radosław” [ppłk Jan Mazurkiewicz]. Wtedy były jeszcze takie piękne dni. Wrócił mój brat z obozu. W międzyczasie nawiązałam kontakt z drugim bratem, który ciągle nas namawiał, żeby do niego przyjechać, żeby troszkę odżyć, że jakoś sobie we trójkę poradzimy… (…) Byliśmy wtedy wolni, szczęśliwi. Jeszcze nikt się nas nie czepiał”.
Ciąg dalszy nastąpi.
Grzegorz Kowal
Tekst ukazał się na stronie10milionow.pl